Rozmowa z
Tomaszem Saciłowskim
Monika Kozień: Fotografia w powszechnym postrzeganiu to przede wszystkim obraz. Jej materialność wydaje się być dla wielu przezroczysta. U Ciebie środek przekazu jest bardzo ważny. To on staje się właściwie bohaterem. Skąd się wzięło tak duże zainteresowanie technologią?
Tomasz Saciłowski: Co mnie pociąga w technologii? Chyba związana z nią alchemia. Czary-mary. Dzięki technologii wchodzę do nadrealnego świata kolorów i dziwnych procesów. To niezwykłe, jak niewielkim nakładem sił można wiele osiągnąć z materiałami fotograficznymi, stworzyć wielki szum wizualny. Dajesz impuls i światło z chemią już działa. Widzę to teraz po raz kolejny, pracując z taśmą filmową. Niezwykłe pirotechniczne doświadczenia prowadzące do niespodziewanych reakcji i eksplozji. Dla mnie to właściwie rozrywka, a nie poważna praca. Czuję się trochę, jakbym wracał do mojego dziecięcego świata, do nieformalnego klubu chemika w szkole podstawowej, kiedy w mieszkaniu kolegi mieszaliśmy różne substancje i też były wybuchy, i była piana. Praca z materiałem światłoczułym kojarzy mi się bardziej z tamtym czasem, a mniej z dorosłym życiem. Czasami aż jest mi głupio, że w teczce obok kluczy, portfela, telefonu, okularów, czyli tych wszystkich rzeczy, o których trzeba pamiętać, bo są niezbędne w dorosłym życiu, znajduję woreczki foliowe z kawałkami taśm. To nie jest normalne zachowanie dorosłego człowieka.
Ale co w tym złego lub wstydliwego? Chyba dobrze, że w błahostkach znajduje się przygodę. Widzę w tym raczej bogactwo człowieka, a nie kulę u nogi.
Mam nadzieję, że jest to bogactwo.
Jaka jest Twoja postawa wobec procesów fotochemicznych? Starasz się je kontrolować czy zdajesz się na przypadek? Usiłujesz w nie ingerować czy raczej ograniczasz się do inicjującego gestu i pozwalasz naturze materializować się w sposób autonomiczny?
Kontrola z pewnością pojawia się w ostatnim etapie pracy, kiedy dokonuję wyboru, a poza tym jest luz. Wszystko płynie własnym nurtem. Oczywiście po drodze pojawiają się próby kontroli procesu, ale one są żenujące. Pierwotne założenia z reguły się rozmywają i efekt końcowy jest zupełnie inny niż przewidywany. Można powiedzieć, że jest to w pewnym sensie antytechnika i antyplastyka. Materia i siły nią rządzące są autonomiczne. Lubię być zaskakiwany przez nie. Nie przywiązuję się do pierwotnych koncepcji i z łatwością akceptuję zmiany. Brak profesjonalnej kontroli jest dla mnie kolejnym sygnałem, że jestem w tej strefie dziecięcego wygłupu.
Myślisz, że wszystko, co profesjonalne, musi być pod tak ścisłą kontrolą? Nie może w tym świecie funkcjonować inne podejście, inny system, być może jakiś antysystem?
Kontrola jest istotna w fotografii profesjonalnej. Fotograf wypełnia oczekiwania zleceniodawcy. W sztuce zakończenie jest nieprzewidywalne. Działanie artystyczne przypomina normalną pracę, ale w rzeczywistości jest jej performowaniem. Podobnie jest u dzieci, kiedy umawiają się, że mają sklep czy dom. Analogiczne stany udawania świata doświadcza się pod wpływem psychodelików. Tam wizualnie też dużo się dzieje.
Mam wrażenie, że to udawanie ciężkiej pracy, o którym mówisz, niespodziewanie staje się kluczem do takich obszarów realności czy wizualności, gdzie nie udałoby się dotrzeć w inny sposób. Wielokrotne naświetlanie i prześwietlanie klisz oraz slajdów to trochę jak starania Alicji w Krainie Czarów próbującej przedrzeć się do innych światów.
Też czasem mam wrażenie, że tonę w morzu łez.
Nie idziesz w stronę prostych doświadczeń, jak robi większość. Nie fotografujesz palm, morza, błękitnego nieba, słonecznych plaż. Pokazujesz czyste odczucie światła. Interesuje Cię wizualność, ale w zupełnie innym wymiarze. To taka wizualność bazowa, podstawowa, pierwsza. Czy to forma protestu, buntu wobec ogólnie przyjętej wizualności?
Nie fotografuję, ale ile nafotografowałem wcześniej! W archiwum mam na kliszach ponad 30 tysięcy zdjęć. W pewnym momencie poczułem się wyczerpany i znudzony. Wtedy pojawił się pomysł, aby skupić się na materiałach i świetle, co nie jest oczywiście pomysłem nowym, ale na moje potrzeby wystarczająco dobrym. Fotografowanie wydało mi się czynnością kompletnie bezsensowną. Szukanie piękna w krajobrazach, a następnie fotografowanie go jest dla mnie niezrozumiałe. Robienie tego typu pięknych zdjęć uważam wręcz za chore. Nie rozumiem, jaki przyświeca temu cel. Fotografia nie oddaje realnego doświadczenia bycia w przestrzeni, na przykład w górach. W zasadzie żadne medium tego nie oddaje. Najbardziej zbliżyć nas może literatura, opowiedzenie historii. W 2018 roku Wojtek Pustoła zaprosił mnie w okolice Carrary. Poszedłem sam na wycieczkę w góry i z jednego z górskich szczytów zobaczyłem z daleka, trochę niespodziewanie, kamieniołomy. To było chyba najbardziej intensywne doświadczenie estetyczne, jakiego doświadczyłem w życiu. Krajobraz zawierał wszystko, co jest dla mnie ważne – skalę, geometrię, naturę, technologię. Nie robiłem zdjęć. Rok później opowiedziałem o tym w CSW w Zamku Ujazdowskim podczas finisażu wystawy Wojtka.
Kategoria piękna jest dla Ciebie bardzo ważna. Tylko znajdujesz ją gdzie indziej.
Ponieważ nie mogę postawić pięknego budynku i poruszam się w obszarze dla mnie dostępnym – taśmach i kliszach. Ale z kanonami piękna mam oczywiście problem. Wizerunki idealnych ciał kobiet czy mężczyzn są narzędziami manipulacji i zamieniają się w potworki. W moich pracach odbiorcy też znajdują piękno. I muszę przyznać, że miałem z tym problem. Obawiałem się, czy nie za bardzo schlebiam bezrefleksyjnym gustom tych, którzy poszukują po prostu dekoracji, nie zaś myślącym krytycznie. Mocno się wahałem przed upublicznieniem prac tego typu. Obawiałem się, że ich słabością może być to, iż odwołują się do istniejących już kanonów, a więc do bezpiecznych kategorii. Z drugiej strony, w tamtym czasie (2016 rok) nie było podobnych realizacji, więc wydało mi się to interesujące i warte ryzyka.
Piękno tworzące z prawdą i dobrem tradycyjną triadę podstawowych wartości sztuki zwykło uważać się za szlachetne, lecz w tym pojęciu wpisana jest dwuznaczność. Do czego między innymi służy piękno? Do uwodzenia. A ono przecież nie jest do końca czyste intencjonalnie.
Tak, jest z tym problem. Lubię na przykład mieć kontakt z dobrze zaprojektowanym meblem, ale mam kłopot z designem, który bywa marnotrawieniem zasobów. Wolałbym nie skupiać się na oczywistym pięknie formy, ale robić coś bardziej wywróconego. Artyści działający w kręgu sztuki zaangażowanej chyba też mają te problemy. Produkując prace, aranżując wystawy, dużo uwagi poświęcają ich stronie estetycznej. Z drugiej strony przecież jakoś je muszą zrobić i w związku z tym podjąć określone decyzje estetyczne. Z projektowaniem mebla jest tak samo. Powinien być wygodny, a jak jest bardzo wygodny, to przez to robi się nieszczęśliwie piękny i ludzie go podziwiają.
To intersujące, że znajdujesz piękno w nieoczywistych elementach rzeczywistości. Skąd zainteresowanie odpadami? Czy to przypadek?
To oczywiście nie przypadek, a rodzaj obsesji. Cały czas na ulicy wypatruję, czy gdzieś nie leży coś, co warto zgarnąć, bo może się później przydać. Nawet gdy się bardzo śpieszę, mijając śmietnik, muszę zerknąć, co w nim jest, czy ktoś nie wyrzucił czegoś interesującego.
Co więc jest takiego w śmietnikach, czego nie ma na przykład w sklepie Prady czy Empiku?
W sklepie Prady akurat bardzo lubię robić zakupy, ale śmietniki to inna historia. To mój własny sklep za darmo. Lubię tam zaglądać w poszukiwaniu materiałów do pracy. Być może takie zachowanie powiązane jest w jakiś sposób z moją edukacją. Jest to działanie z obszaru ekonomii – generowanie wartości dodanej i później gra z odbiorcą. W początkowym etapie taki ruch daje poczucie niesamowitej sprawczości. Dopiero potem zaczynają się schody.
Takie wydobycie czegoś z niebytu i danie mu drugiego życia musi chyba być przyjemne i dawać dużą satysfakcję?
Tak, ale czasem bardzo męczy i absorbuje. Na przykład teraz, podczas naszej rozmowy widzę na podłodze kawałek gumki oderwanej od trampka. I oczywiście zamiast ją po prostu wyrzucić, zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest interesująca. Może to i dobra cecha, bo inni wszystko bezrefleksyjnie wyrzucają, ale muszę tę predyspozycję ciągle kontrolować, bo wiem, że takim zachowaniem nie zbawię przecież świata.
Maj 2021
Tomasz Saciłowski (ur. 1972 w Warszawie)
Artysta wizualny posługujący się fotografią. Wydawca i redaktor fanzinu fotograficznego „Trzaskopismo” (2004–2008). Autor muzyki i wydarzeń performatywnych oraz projektów, do których realizacji zaprasza znajomych artystów.
Zajmuje się badaniem medium fotograficznego. Skupiając się na jego aspektach technologicznych i generowanych efektach wizualnych, prowadzi równocześnie intrygującą grę z tradycją malarstwa nowoczesnego. Swoje prace opiera zasadniczo na materiale „znalezionym” – odpadach po procesie D2T2, czyli zużytej trójkolorowej taśmie CMYO, będącej właściwie śladem po zdjęciach. Wychodząc od skomplikowanych, wręcz hermetycznych zagadnień fotochemicznych, artysta dochodzi do refleksji estetycznych. Tworzy niezwykle intensywne wizualnie obrazy – figuralne duchy/powidoki pierwotnych, niekiedy bardzo intymnych zdjęć lub czysto abstrakcyjne kompozycje.